niedziela, 22 grudnia 2013

"Racjonalizacja"

Scena podglądana. Zosia w szpitalu zerka do sąsiedniego łóżka, gdzie sąsiedni chłopczyk na sąsiednim laptopie ogląda "Scooby Doo".
Bystrzy czytelnicy od razu spostrzegli laptopa także na łóżku Zosi. Z tym, że tenże laptop jest natenczas akurat wyłączony. Nasze dziecko, w trakcie działań szpitalnych, polegających przede wszystkim na głodnym leżeniu i czekaniu na zmiłowanie potwornie niezorganizowanej służby zdrowia, uzależnia się od animowanej popkultury. Nie ma innej drogi prowadzącej do oderwania jej myśli od jedzenia i picia. Jest "Scooby Doo".
Akcja serialu jak zwykle dotyczy potwora w przebraniu - tym razem jest to gryfon. Zosia ma uczucia podobne do genów gryfona. Mieszane:
- Co robi gawron tato?
- Gawron robi kra kra kra - odpowiadam zgodnie z prawdą i w związku z zanurzeniem myślami w czymś innym - z brakiem mentalnego i realnego podglądu na kreskówkę.
- Nie, gawron robi wrauuuuuuu!
Czasami, żeby zrozumieć, trzeba skumać. A nawet odwrotnie.
- Aaaa, nie gawron, tylko gryfon córeczko.
- Nie, gawron.
 Odrywam się od ankiety przyniesionej przez skądinąd sympatyczną pielęgniarkę. Ciekawe, czy jeśli napiszę, zgodnie z własnym sumieniem i obiektywnym osądem organoleptycznym, że bardzo niewiele rzeczy mi się w tym szpitalu podoba, to jakość obsługi jeszcze spadnie? Masz rację córeczko, spokój nas ratuje a nieznane potwory trzeba oswajać. Dobry NFZ, dobry.

sobota, 21 grudnia 2013

Trybutelka

"Trybutelka"

Był wieczór, gdy Zosia przyniosła butelkę. Podkreśliła to trybem oznajmującym a następnie, w celu uzyskania żądanej reakcji, przeszła płynnie (tu wystąpił samoistny fenomen nomen omenu)do trybu rozkazującego:
- Przyniosłam butelkę. No uciesz się z tego!
Mimo, że nie rozumiem pociągu córki do butelki z szamponem przy jej jednoczesnej otwartej niechęci do mycia włosów, ucieszyłem się.  

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Kot Pirat

"Kot Pirat"

tekst w pewnym sensie autoreklamowy

- Co dziś czytamy córeczko?
- "Kota Pirata"!
Ha. "Kota Pirata" napisał tata, dumny jak pawian z wieczornego literackiego wyboru córki.
A potem córka zasnęła, dość szybko i to już drugi raz przy tej właśnie lekturze. I zaczęły się dylematy. Czy aby nie napisałem wybitnie nudnej opowiastki? A jeśli tak, to czy to źle? A jeśli to źle, to dlaczego? Przecież śpi, z całego nakładu zostało tylko kilka egzemplarzy, poza tym jaki jest właściwie cel literatury dziecięcej?
Morał? Ech, dobranoc.

  

niedziela, 15 grudnia 2013

Edu-koń

"Edu-koń"

Zosikoń, ulubiony ostatnio towarzysz zabaw naszej pierworodnej, oznajmił przy śniadaniu (składającym się z tostów z sianem) głosem bardzo podobnym do zośkowego:
- Nie mam zębów.
Jako, że zęby konia mają nierozerwalny związek z jego wiekiem, pytanie padło automatycznie:
- A ile ty masz lat koniu?
Odpowiedź padła równie automatycznie:
- Pięć minut.
Później douczyliśmy się, że pięciominutowy koń faktycznie nie ma zębów. Dopiero po tygodniu pojawiają się mleczaki. Ha, teraz Wy też to wiecie! Człowiek uczy się całe życie. Nie ma innego wyjścia, gdy ma się taką inspirację. I, co by nie mówić, brak ochoty na utratę autorytetu na samym starcie.  

sobota, 14 grudnia 2013

Go Czejen go!

"Go Czejen go!"

Zofialijka Czejenowi dedykowana.

Wieczorna sesja z popularnym serwisem społecznościowym. Mama, tata i Zosia oglądają, co wydarzyło się ostatnimi czasy w realnie wirtualnej alternatywie dla wirtualnie realnej grudniowości. Mama z mieszaniną obrzydzenia i fascynacji (co jest absolutnie niezrozumiałe dla innych mężczyzn - mruknął autor z mieszaniną zazdrości i współczucia) pyta wskazując na fotografię:
- A to kto, Czejen i jego laski?
Zosi wystarcza jeden precyzyjny rzut oka. Z mieszaniną pewności i absolutu stwierdza:
- To nie golaski.
Popracuj nad tym, Czejen!


Tysiąc słów.


środa, 11 grudnia 2013

Życie przez lejek

"Życie przez lejek"

- Zobacz tato! - Zosia podniosła lewą tylną nogę pluszowego konia i wydała odgłos paszczowy acz jakoby nie paszczowy, miękki jak deszcz majowy - Siiiiiiiiii!
"To będzie dobre" - przeszło mi przez głowę - "To będzie śmieszne, życiowe, dogłębne (ze smakowitymi elementami zabawnej płycizny), niebiańskie, fizjologiczne, poetyckie, boskie, mistyczne, realne, magiczne. Moralnie amoralne przyprawione miłością i nienawiścią bez krztyny obojętności. To będzie opowieść z morałem, ze zwalającą z nóg pointą, z treścią i formą, z mocą i moczem. To będzie błysk! To będzie cios!". To była euforia i przepływ setki myśli w ułamku sekundy. To było radosne oczekiwanie. To było danie dnia, wymagające lekkiego tylko podgrzania:
- Koń sika?
Zosia potoczyła zdziwionym wzrokiem:
- Nie, leje wodę.
Jak tatuś.

wtorek, 10 grudnia 2013

Pieczywem i krokodylem

"Pieczywem i krokodylem"

Scena popołudniowa. Zośka w szale zabawowym owija się starym materacem Jagienki i stwierdza kulinarnie:
- Jestem bułką.
Jesteśmy w stanie to przełknąć a nawet dodać coś od siebie:
- Z miodem?
Zosia uśmiecha się słodko:
- Z miodem. Jestem bułką z miodem. Brudną bułką.
Brudne bułki to dość rzadko spotykane pieczywo. Chyba, że to nowy hit sklepów z ekologiczną żywnością (nic nam o tym nie wiadomo, rzadko wychodzimy z domu). Trzeba to zbadać. Córka wydaje się kompetentna:
- A kto pobrudził tę bułkę?
- Koń.
- Aha.
Zośka jest ewidentnie zdziwiona naszym brakiem zdziwienia. Nie, nie chcemy znać szczegółów, w jaki sposób koń pobrudził bułkę. Zośka wyraźnie czuje, że jej więź z widzem słabnie. Zasady szołbiznesu są jasne: czas na trzęsienie ziemi.
- Aaaaaaaa, krokodyl, chce mnie zjeść!
Jesteśmy zmęczonymi rodzicami, nie chce nam się udawać przerażenia z powodu potencjalnej straty pierworodnej córki myślącej, że jest bułką. Jedyne, na co możemy się zdobyć, to naukowa dywagacja:
- A krokodyle żywią się bułkami?
Zośka wzrusza ramionami:
- Tak.
No pewnie. Ciężko ją zaskoczyć. Ale może nam się uda:
- A wiesz córeczko, że krokodyle nie mają języka?
- Nie mają? Ja też nie mam języka.
- Uhm, jasne. A Polacy to może gęsi, co?
 Ulubione od kilku dni zabawki Zośki - koń i krokodyl patrzą na nas z politowaniem. Zupełny brak polotu. Pewnie byśmy nawet bułki nie umieli pobrudzić.

piątek, 6 grudnia 2013

Tęsknokracja

"Tęsknokracja"

Przychodzi taki czas, gdy spragnionemu literackiej aktywności ojcu, któremu czasu (a kto wie, może i wizji twórczej) wystarcza tylko na spisywanie niebanalnych myśli swoich mocno niepełnoletnich córek, wspomniane córki nie dostarczają materiału do obróbki leksykalno - filozoficznej.
Snuje się natenczas ojciec ów, niby Wojski po soplicy, prowokując dzieci do wyznań na przeróżne tematy z użyciem najprzeróżniejszych trudnych słówek, mających pobudzić do inspiracji a nawet zainspirować do pobudzenia. Nic nie działa. Na pytanie:"co robi krokodyl w helikopterze?" Zosia odpowiada pełnym zdaniem bez żadnych zabawnych przekręceń: "krokodyl w helikopterze leci". Aż wtedy, gdy cała nadzieja znika pod górą wyrzuconych na dywan zabawek, z zupełnego nienacka pada jak z biodra (i jednocześnie colta) Johna Wayne'a:
- Tato, poczytaj o Pufatku.
Kubuś Pufatek, patron producentów puf, idol pufoludków, brat pufających o poranku. Dziękuję Ci córeczko! I tobie, panie A.A. Milne też dziękuję.

Doczekałem się. QED.

środa, 4 grudnia 2013

Wymyślanie masła

"Wymyślanie masła"

Podobno można myć mydło.
Gdy myślę o konwencji, tendencji i aspektach psycho-fizjologicznych tej czynności, przypomina mi się kolega Konrada. Konrada uczyłem angielskiego w przedszkolu w Pieńsku. Niestety nigdy nie poznałem jego kolegi.
Kolega Konrada, jak doniósł mi Konrad, użądlił się w pszczołę.
Nie jest to rzecz prosta, trzeba sobie jasno powiedzieć. Jeszcze jaśniej rzecz ujmując - jest to rzecz trudna. Użądlić się w pszczołę potrafi podobno tylko sześć osób na świecie - trzech doświadczonych himalajskich pszczelarzy z Bhutanu, jeden tybetański mnich i Chuck Norris. No i kolega Konrada.
Skąd te dywagacje? Otóż Zosia oznajmiła nam dziś przy obiedzie:
- Pomalowałam farby!
 No tak, przecież te kolory w farbach muszą się skądś brać.

wtorek, 3 grudnia 2013

Drób nie pył

"Drób nie pył"

Koncert życzeń w toku:
- Zosiu, zaśpiewaj o ogórku.
- Ogórek, ogórek, ogórek, zielony ma garniturek!
To było łatwe. Matka Popkultura zapewniła chwytliwą, łatwo przyswajalną melodię. Podnosimy poprzeczkę.
- Zaśpiewaj o cukinii.
Łatwizna, bo warzywo podobne i melodia ta sama:
- Cukinia, cukinia, cukinia, cukinia, cukinia jest cała!
Dobrze, że jest cała. Warzywa w całości nadają się na przykład na martwe natury. No to teraz spróbujemy z grubej kury.
- Zaśpiewaj o kurze Zosiu.
Tylko chwila wahania, a potem pełnym głosem z choreografią i pokazywaniem (choreografia i pokazywanie to dwie różne rzeczy):
- Kurz, kurz, kurz leży tam!
 Mamie się to nie spodoba. Nie lubi, jak się jej wytyka.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Pawiem narodów i papugą

"Pawiem narodów i papugą"

Zaimek zwrotny "się" użyty w pytaniu szczegółowym implikuje pewną przewrotność odpowiedzi, podmiotu odpowiadającego albo odpowiedniego odpowiednika wyżej wspomnianych. Przewrotność może być też zastąpiona przez zwrotność. Albo zwracanie. Zosia zwraca się z pytaniem ilustrującym problem:
- Co Jagienka się?
Jagienka i się i mamę, jak się okazało. Białe plamy na świeżo upranej (z ciemnymi) bluzce mamy to niezbadane terytoria nowej gramatyki.  

niedziela, 1 grudnia 2013

Dzieci Brzechwie

"Brzechwa Dzieciom"

Scena brzechwiasta na wskroś wszem i wobec. Zosia recytuje, próbując dosiąść ćwiczącą obroty na boki Jagienkę (stosunek wiekowy 2,5;0,5):
- Proszę państwa, oto miś, miś ma bardzo ostre kły. Łapę poda? A to szkoda.
Nie można odmówić logiki tudzież w pewnym szerokim sensie znajomości literatury dziecięcej. Nie można też odmówić zmysłu szołbiznesowego, przecież przemoc to obok seksu najlepszy motor sprzedaży.
Biznesplan jest taki: z Brzechwy Dzieciom moja starsza córka zrobi horror, zaadaptuje na musical i Broadway nasz.
- Złaź z Jagienki Zosiu. I do roboty!


sobota, 30 listopada 2013

Porozumienie między niewiastami

"Porozumienie między niewiastami"

Scena spacerująca w zaprzyjaźnionym folwarku należącym do lokalnych Australijczyków. Zosia pasjami uwielbia rozmawiać z Rebeccą, która to Rebecca zna bardzo niewiele słów w ojczystym języku Słowackiego:
- Co robisz Rebecco? - pytanie jest konkretne i dykcyjnie bez zarzutu. Przy okazji: jestem dumnym ojcem córki stosującej wołacz w zdaniach pytających.
Rebecca patrzy na mnie z wyraźnym acz bezgłośnym wołaniem o pomoc w oczach. Udaję, że nie słyszę. Niech się Australijka uczy naszej pięknej mowy. Przekonuję się, że jedno słowo już zna:
- I'm carrying down this... siano.
Zosia kiwa ze zrozumieniem głową:
- Siano, tak.
Rebecca uśmiecha się promiennie. Ale to jeszcze nie koniec konwersacji:
- Stamtąd to siano przynosisz? - Zosia wskazuje na otwór wysoko na ścianie stodoły.
Rebecca marszczy brwi nadając S.O.S w moim kierunku. Nie, nie rzucę koła ratunkowego, zbyt dobrze się bawię. Radź sobie sama.
Rebecca sobie radzi, używając kolejnego polskiego rzeczownika w mianowniku liczby pojedynczej:
- I have to use the... drabina.
Mimo, że w zasadzie powinna była użyć dopełniacza, ze strony Zosi pełna jasność:
- Drabina, tak.
Rebecca czuje wyraźną presję kontynuowania rozmowy, zwłaszcza, że ja, tymczasowo bardzo mało aktywny rozmówca, zwijam się w tym momencie ze śmiechu:
- I'm going to give this to the... koń.
- Koń, tak.
- To eat.
Teraz Zosia marszczy brwi i patrzy mi w oczy. O ile mogę ignorować wołanie o pomoc dorosłej, zaradnej kobiety, która sama wchodzi po drabinie po siano dla konia, to własnemu dziecku nie odmówię brawurowej, literackiej translacji:
- Do jedzenia.
- Do jedzenia, tak.
Rebecca patrzy na moją córkę i bardziej stwierdza niż pyta:
- Would you like something to eat?
Zosia odpowiada bez wahania:
- Jeść, tak.
Nieodrodna córeczka tatusia - głodna poliglotka.  

piątek, 29 listopada 2013

Zebra

"Zebra"

Scena roszczeniowa:
- Bagheerę chciałam!
Tłumaczę: Zosia chce oglądać "Księgę Dżungli". Przy okazji - Bagheera w kiplingowskiej wersji oryginalnej oraz w disneyowskiej to samiec. W każdym razie jesteśmy, w imię 1,15h spokoju, skłonni przychylić się do prośby:
- Zaraz puścimy, córeczko.
Zosia doskonale zna ten film, ale sprawdza naszą czujność:
- I będzie tam zebra?
- Nie Zosiu, zebry są na sawannie.
- A będą tam krowy?
- Nie, krowy są na pastwisku.
Sporo informacji jak na jedno oczekiwanie na Bagheerę. Trzeba sobie utrwalić:
- A zebry? Zebry są w wannie?

czwartek, 28 listopada 2013

Wyjście z sytuacji

"Wyjście z sytuacji"

Scena wyjściowa. Jak w polskim filmie, przedłużona do granic wytrzymałości części wychodzących (w przypadku polskiego filmu dotyczy to często wychodzących z kina):
- Zosiu, pospiesz się, nie mamy czasu!
Zosia ma:
- Czytam książkę!
Czasami w jednym słowie można zawrzeć więcej treści niż w niejednej książce. Ale to słowo, będąc nawet nazwą własną, musi być w wołaczu, najlepiej liczby pojedynczej:
- Zosiu!!!
To nie jest tak, że dziecko nie rozumie przekazu werbalnego i niewerbalnego. Ono nas, jak to ujmują socjologowie i psychologowie (a przynajmniej niektórzy z nich), olewa:
- Czytam!
Do buntu dwuipółlatka trzeba się mentalnie przygotować - najlepiej spędzić pół roku na Paharganju w New Delhi, opędzając się od tysięcy żebraków i milionów handlarzy. W takich przypadkach są dwa wyjścia - albo popaść w obłęd albo zyskać boski spokój .Nie ma innego wyjścia. A'propos wyjść:
- Zosia, wychodzimy!
Granice potrafią się przesuwać, wiem, co mówię, mieszkam na Ziemiach Odzyskanych. Zosia łaskawie postanawia nie doprowadzać do naszej małej konferencji poczdamskiej ale chce zachować twarz. Kartkuje dzieła zebrane pod hasłem "Poczytaj mi mamo" (księga pierwsza, 278 stron) w tempie ekspresowym i czyta:
- Była sobie krówka i spotkała owieczkę. Koniec.
Można? Można. Na poczekaniu - dwójka bohaterów, spotkanie, dramat. Początek, rozwinięcie i pointa. Jedno zdanie. Zazdroszczę talentu.