środa, 18 lipca 2018

Bliskie spotkanie z Terminatorem

Beskidy bez słów.
Mieliśmy wyruszyć z Markowych Szczawin o śniadym przedświcie, żeby na świt blady zdążyć na Babią Górę w najlepszym momencie dnia i rozkoszować się mistycyzmem gór w najlepszym świetle. Hanka nam to co prawda w pierwszym momencie ułatwiła, wcielając się w rolę sympatycznego budzika, który wystarczyło przebrać w okolicach pieluchy i nakarmić, ale potem momentalnie nam to moralnie utrudniła, zapadając w sen sprawiedliwy, godny i w innych sytuacjach zbawienny.
Pierwsza i nienaruszalna zasada w takich sytuacjach to „nie budzić!”.
Postanowiłem, jako wstany i rześki w tych porach (szarych z kieszeniami) wyruszyć jak za dawnych lat. Pobiegłem, z czołóweczką na czole, zobaczyłem Tatry w ciut szarym anturażu i ruszyłem z powrotem, do żony i dziecka, naładowany magią i dobrą energią po czubki pach.
Jakieś pięć minut od schroniska zobaczyłem go – Terminatora nafaszerowanego elektroniką: licznikiem kroków, uderzeń serca, uderzeń wątroby, uderzeń śledziony i nerek, uderzeń rąk o boki i uderzeń innych narządów zewnętrznych o przeróżne części ciała, licznikiem zużycia odżywek i baterią tychże w pięciu smakach i konsystencjach zależnych od warunków zewnętrznych. Ubrany w ultratechnologiczne tkaniny pochłaniające pot i dźwięki otoczenia wbiegał na górę w butach zaopatrzonych w tyle systemów, że kosmos i polityka mogłyby przychodzić na kursy i wysysać wiedzę ze sznurówek. Na oczach miał okulary z wizorami na każdą porę dnia i nocy, na uszach muzykę na każde możliwe nachylenie stoku.
Nie, żebym go (mimo całej satyrycznej zjadliwości) nie popierał, bo bieganie po górach to coś, co praktykuję w sposób nabożny od lat młodych. Tyle, że z nowoczesnością mi nie po drodze, choć doceniam i bywa, że z pewną nieśmiałością używam. Dlatego z pełną otwartością, ładunkiem poezji wchłoniętym na szczycie i cieszącą się do świata (jako takiego w ogóle) gębą rzuciłem doń tradycyjne i uświęcone, a jakże melodyjne:
- Cześć!
Zerowa reakcja, brak spojrzenia w oczy, które utkwione w zegarku z altimetrem, termometrem i parametrem rejestrowały zmiany poziomu kwasu mlekowego. Chyba nie miał aplikacji „Powitanie App”.


Zszedłem, przespałem się z tym i po śniadaniu weszliśmy na Babią we trójkę.

niedziela, 15 lipca 2018

Teologika

W podróży widzi się rzeczy. Na przykład święte obrazki na ścianach, powodujące przebłyski pamięci z zasłyszanych gdzieś historii:
- Faktycznie, pan Jezus umie jeździć na łyżwach! - Jagienka ma wiedzę teologiczną na poziomie przeciętnego zjadacza opłatków, tylko czasem jej się myli – A nie, chodzić po wodzie!
Lód to tylko inny stan skupienia H2O. Wszystko da się wytłumaczyć. Chyba, żeby się nie dało.


Tymczasem Zosia też maluje święte obrazki, na przykład na kamieniach w Zoo w Goerlitz.

sobota, 14 lipca 2018

Śmieciarz

Zbieranie śmieci podczas spacerów po wsi to taka świecka tradycja. W bardzo egoistycznym celu, żeby było ładniej i przyjemniej. Poza tym dzieci patrzą i się uczą. Jagienka wyciąga nawet daleko idące wnioski:
- Ale ty Tata fajnie robisz z tymi śmieciami. Ty to nawet mógłbyś być śmieciarzem.
Nie wiem, czy mam odpowiednie kwalifikacje, kursy i certyfikaty...


Tymczasem w Karkonoszach nasza sekta też się uaktywniła.

niedziela, 8 lipca 2018

Człowiek człowiekowi

Podgórska trasa w Trójgraniczu, Czerniawa Zdrój, Nowe Miasto pod Smrkiem i inne Pertoltice, familia w komplecie, przepływ informacji z dorosłych przednich siedzeń na małoletnie tylne:
- A teraz wjechaliśmy do Czech.
Jagienka otwiera oczy z rosnącym przerażeniem:
- Czechy! Tutaj to muszą być dopiero wilki!
Wiadomo. I to takie bez samogłosek. Vlk je vlk!


Dla Hanki aktualnie każdy czworonóg to i tak kotek. Ewentualnie kotetek. 



piątek, 6 lipca 2018

Cel przyczyny

Nasze Zoo w Goerlitz ma w kasie taktycznie rozłożone pod ladą, dokładnie na wysokości wzroku pięcioletniej dziewczynki o kręconych blond włosach, cukierki w stylowych słoikach. Cel i przyczyna mieszają się w głowie Jagienki, zapewne z nadmiaru wrażeń:
- Jak tu są cukierki, to po co my ich nie kupujemy?
Właśnie, po co?


Dzisiaj na ten przykład malowaliśmy w Zoo kamienie. (zdjęcie Greta Drozd)

Najwyższy stopień golizny

Wakacyjne wycieczki. Tylne siedzenie samochodu okupowane przez trzy córki to pole walki. Nieraz brakuje tylko dwóch nagich mieczy. Krzyki i piski mrożą krew w żyłach, obelgi marszczą uszy, próby podrapania się w pupę przypominają o chwale i upadku imperiów na przestrzeni dziejów.
Hanka jak Nazgul skrzeczy na widok choćby najmniejszych kawałków jedzenia. Kawałków jedzenia nie brakuje w najbardziej nieoczywistych miejscach. Zośka i Jagna obrzucają się epitetami z gatunku bolesnych:
- A ty masz gołą dupkę, gołą, gołą, najgolszą!
Gdyby tak Jagienka nie wymawiała „r” doszłaby trafiona w punkt dwuznaczność w stopniu najwyższym przymiotnika.


Tak wygląda wypoczynek rodziców.