"Kolendra"
Zosia na nocniku w doborowym
towarzystwie łosia i konia. Zostawiam ich samych w łazience, wszak
to chwila intymna, pełna celebracji i poufnych wynurzeń. Wracam po
chwili, pełen nadziei, że te "wynurzenia" to tylko wiotka
metafora. Tymczasem Zosia ma nowinę zupełnie bez związku:
- Koń śpiewał, tato.
Jako człowiek związany zawodowo z
kulturą i sztuką wyrażam zawodowe zaciekawienie:
- A co śpiewał?
- Kolendrę.
Teraz zaciekawienie z zawodowego
przeszło w prywatne, zwłaszcza, że kiedyś miałem wizję
pro-zdrowotnego festiwalu piosenki ziołowej, ale znajomi rastamani
skutecznie wybili mi ten pomysł z głowy, uświadamiając wielce
prawdopodobną monotematyczność ewentualnego repertuaru związaną
z wyborem rośliny. I nie chodziło im o "O mój
rozmarynie", bardziej o "Andzię". Po szybkiej jak
myśl retrospekcji wróciłem do adremu :
- A jaką kolendrę śpiewał?
- Zieloną, taką z ogródka.
To moja ulubiona kolendra, tylko
trudna do zaśpiewania. Wielki szacunek dla konia, jest styczeń,
jest czas, miejsce i zapotrzebowanie. Hej kolendra, kolendra!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz