Wydawał się nieśmiertelny jak duch
Lenina. Kilka lat temu wpadł w sidła, odgryzł sobie trzy nogi i
ogon, ale dalej był uwięziony. Na szczęście wszystkie wymienione
kończyny odrosły, przez co stały się, nomen omen, wymienione.
Chwilę później na chybił trafił odgryzł sobie jeszcze jedną
nogę. Tym razem trafił. Przywlókł się do domu i zajął się
tym, na czym znał się najlepiej - przeżyciem.
Innym razem potrącił go samochód.
Nie mój - żeby była jasność. To było przeżycie, które
przeżył mocno, płacąc tylko odstającym żebrem. Odstające żebro
w ogóle nie przeszkadzało w drugiej najlepiej opanowanej i pewnie
jednej z ulubionych czynności - szeroko pojętym i wysoce
(zwłaszcza, jeśli chodzi o częstotliwość dźwięków) namiętnym
rozmnażaniu.
Raz, po kolejnej turze wiosennych walk
o wolność i swoje racje przyszedł do domu z dziurą w szyi
wielkości pięści Mike'a Tysona jak był mały. Pani weterynarz
zaszyła go tak, żeby się mocno trzymało. Nie trzeba było jechać
ściągać szwów, wytrzymały z 24 godziny.
Pewnej niedzieli zaatakował go
doberman. Biedny pies. Na szczęście przeżył.
Za młodu zwano go Wiewiórem, bo
potrafił podskoczyć wyżej niż Artur Partyka w najlepszej formie
(w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia do tej metafory
używano Jacka Wszoły). Świetnie sobie radził z trudną sytuacją
żywieniową, gdy jego dostawca mięs różnych wędrował po
świecie. Pewnego razu ukradł sąsiadom udko kurczaka z piekarnika.
Innym razem zjadł pączka, którego nieopatrznie zostawiłem bez
opieki na noc.
Razem w wyimaginowanym Wieprzem
Krzysztofem i Kurą Moniką był bohaterem opowieści, które
mieszały dzieciom w głowach. Legenda głosi, że to on napisał
"Kota Pirata i jego załogę". Drugą połowę życia
spędził pod pseudonimem Gruby, co odzwierciedlało jego 7,5 kg
bardzo żywej wagi. Zasłużył na miana świszczywąsa, myszożercy,
sierściucha, mruczypieszczocha, ojca trzech czwartych kociej
populacji Studnisk Dolnych (przynajmniej przed skrzyżowaniem). Zwano
go też szakalem, tygrysem, potworem i kocim Jedi.
Nie ma go od miesiąca. Co prawda
pogoda mogła mu się pomylić z wiosną, już nie raz zamiast
marcować zdarzało mu się lutować, ale mocno tęsknimy. Dziewczyny
piszą listy, zrobiliśmy Kocią Latarnię, Zosia narysowała plakat.
Moc była silna w tym kocim Jedi i wierzymy, że przeżył. Teraz
taktycznie i gramatycznie przejdę z czasu przeszłego na czas
teraźniejszy: w końcu Gruby zna się na przeżywaniu.
Wizja Zosi
Kocia Latarnia prowadząca zaginionego Grubego aka Wiewióra do domu. Oby.
Niestety, w pobliżu naszych siedlisk zasadziła się bardzo sprytna lisia załoga, która u mnie z licznego stada domowych kotów, kocic i koteczków zostawiła jedynie troje niewymarłych. Widocznie te są niejadalne, jak niektóre rodzaje grzybów. Będę trzymać kciuki za waszego wagabundę, jako trzymam i za moje, bo nadzieja zawsze zdycha ostatnia.
OdpowiedzUsuń