"Porozumienie między
niewiastami"
Scena spacerująca w
zaprzyjaźnionym folwarku należącym do lokalnych Australijczyków.
Zosia pasjami uwielbia rozmawiać z Rebeccą, która to Rebecca
zna bardzo niewiele słów w ojczystym języku Słowackiego:
- Co robisz Rebecco? -
pytanie jest konkretne i dykcyjnie bez zarzutu. Przy okazji: jestem
dumnym ojcem córki stosującej wołacz w zdaniach pytających.
Rebecca patrzy na mnie z
wyraźnym acz bezgłośnym wołaniem o pomoc w oczach. Udaję, że
nie słyszę. Niech się Australijka uczy naszej pięknej mowy.
Przekonuję się, że jedno słowo już zna:
- I'm carrying down this...
siano.
Zosia kiwa ze zrozumieniem
głową:
- Siano, tak.
Rebecca uśmiecha się
promiennie. Ale to jeszcze nie koniec konwersacji:
- Stamtąd to siano
przynosisz? - Zosia wskazuje na otwór wysoko na ścianie
stodoły.
Rebecca marszczy brwi
nadając S.O.S w moim kierunku. Nie, nie rzucę koła ratunkowego,
zbyt dobrze się bawię. Radź sobie sama.
Rebecca sobie radzi,
używając kolejnego polskiego rzeczownika w mianowniku liczby
pojedynczej:
- I have to use the...
drabina.
Mimo, że w zasadzie
powinna była użyć dopełniacza, ze strony Zosi pełna jasność:
- Drabina, tak.
Rebecca czuje wyraźną
presję kontynuowania rozmowy, zwłaszcza, że ja, tymczasowo bardzo
mało aktywny rozmówca, zwijam się w tym momencie ze śmiechu:
- I'm going to give this to
the... koń.
- Koń, tak.
- To eat.
Teraz Zosia marszczy brwi i
patrzy mi w oczy. O ile mogę ignorować wołanie o pomoc dorosłej,
zaradnej kobiety, która sama wchodzi po drabinie po siano dla
konia, to własnemu dziecku nie odmówię brawurowej,
literackiej translacji:
- Do jedzenia.
- Do jedzenia, tak.
Rebecca patrzy na moją
córkę i bardziej stwierdza niż pyta:
- Would you like something
to eat?
Zosia odpowiada bez
wahania:
- Jeść, tak.
Nieodrodna córeczka
tatusia - głodna poliglotka.